Hej Kochani!
Jak zapewne wiecie od ponad miesiąca jestem w Azji na moim najdłuższym dotychczasowym wyjeździe. Naszym stałym miejscem zamieszkania przez te 3 miesiące jest Chiang Mai w Tajlandii, ale oprócz poznawania Krainy Uśmiechu, w planach mieliśmy również zwiedzanie sąsiednich krajów. Na pierwszy ogień poszła Kambodża – kraj, który do tej pory kojarzył mi się wyłącznie z wielką biedą. Bardzo egzotyczne miejsce, o którym jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie marzyłam. Co mogę powiedzieć? 10 szalonych dni w Kambodży za mną! W niedzielę wróciłam do Chiang Mai, ogarnęłam się po podróży, pozbierałam myśli, pora zatem nadrobić zaległości związane z blogiem. W tym wpisie opowiem Wam, jak wyglądała kontrola na granicy, czy bezproblemowo otrzymaliśmy wizy i ile kosztuje taka przyjemność, co zwiedzić w Siem Reap, gdzie spaliśmy i co jedliśmy oraz czy to prawda, że tubylcy traktują turystów jak chodzące bankomaty… Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury!
Kambodża – informacje praktyczne: wiza, waluta, przejście graniczne
W czwartek 8. marca spakowaliśmy plecaki, udaliśmy się do fotografa, by wyrobić zdjęcia paszportowe (niezbędne do otrzymania kambodżańskiej wizy!), po czym złapaliśmy tuk tuka i pojechaliśmy na lotnisko. Z Chiang Mai lecieliśmy do Bangkoku, następnie z Bangkoku do Siem Reap, zatem podróż zajęła nam praktycznie cały dzień. W Kambodży wylądowaliśmy po godzinie 21 i szczerze mówiąc spodziewaliśmy się mnóstwa problemów na granicy. Kolejka chętnych do uzyskania wizy pozwalającej na wjazd do Kambodży była ogromna, na szczęście wszystko poszło bardzo sprawnie i w ciągu 20-30 minut otrzymaliśmy nasze upragnione wizy.
Dodam, że przed wylotem do Kambodży warto zaopatrzyć się w dolary – wiza kosztuje 30 USD. O zdjęciach już wspominałam, ale napiszę jeszcze raz – do Kambodży zabierzcie ze sobą jedno aktualne zdjęcie paszportowe. Paszport musi być ważny min. 6 miesięcy, natomiast nie jest wymagany bilet potwierdzający wylot do innego kraju w ciągu 30 dni (jak to się ma w przypadku Tajlandii).
Zadowoleni wyszliśmy z lotniska, gdzie czekał na nas kierowca tuk tuka wysłany z hotelu, w którym mieliśmy spać przez najbliższe 3 dni. Była godzina 22. Odetchnęłam z ulgą – wszystko załatwione, jesteśmy prawie na miejscu. Po drodze mijaliśmy hotele-kolosy, każdy z nich w nazwie miał “Angkor”. Pomyślałam sobie, że całe szczęście nie śpimy w takim miejscu. Byłam cholernie głodna i padnięta po całym dniu wycieczki, marzyłam o odpoczynku i kolacji.
Dotarliśmy do hotelu La Villa Loti (napiszę o nim później). Zostaliśmy bardzo miło przywitani przez właścicieli resortu – Margy i Pascala. Nasze bagaże powędrowały do pokoju, natomiast my zostaliśmy poczęstowani napojami chłodzącymi, jeśli wiecie co mam na myśli. Chwila odpoczynku wystarczyła, żebyśmy doszli do wniosku, że mimo późnej godziny, spróbujemy zjeść coś na mieście. Łapiemy tuk tuka, który wiezie nas do samego centrum. Po drodze raczej nic się nie dzieje, natomiast na miejscu – na słynnej Pub Street dzieje się i to bardzo dużo! Mnóstwo ludzi, głośna muzyka, uliczni sprzedawcy, mocno europejskie lokale, ceny jedzenia trzykrotnie wyższe niż w Tajlandii, natomiast ceny piwa o wiele niższe (wszędzie jest happy hour – 0,5 USD za małe piwo).
Dzień 1 – Zwiedzanie Siem Reap, nocne życie i karty SIM
Cały piątek poświęcamy na załatwianie spraw typu kambodżańskie karty SIM (sieć Smart, koszt 9 USD) czy zakup preparatu przeciwko komarom (okazuje się, że w Kambodży komary tną jak szalone). Chodzimy po mieście, zwiedzamy, szukamy wypożyczalni rowerów na sobotnią wycieczkę do kompleksu Angkor, poznajemy kambodżańską kuchnię. Wieczorem wybieramy się na nocny market i jeszcze lepiej poznajemy kambodżańskie życie nocne. W końcu jem normalne naleśniki (miękkie i puszyste, bo nie jestem fanką suchych rotee), więc jestem mega szczęśliwa i kupuję zwiewną sukienkę, targując się z 10 USD na 7, więc jestem jeszcze bardziej szczęśliwa, o ile to w ogóle możliwe! Okazuje się, że w Kambodży pierwotne ceny są mocno zawyżone (torebka ręcznie pleciona w cenie początkowej 25 USD była do kupienia za 7 USD, ale ostatecznie zrezygnowałam), a targowanie się to chyba sport narodowy Kambodżan. Pewnie jesteście ciekawe sukienki?
Wypatrujemy wolnego miejsca na samej górze tuż przy oknie jednego z lokali (Cambodian BBQ), zamawiamy napoje i obserwujemy tłumy turystów na Pub Street.
Następnie trafiamy do przypadkowego pubu, zachęceni welcome shotem i wczesną godziną, choć wcale nie mieliśmy w planach imprezowania, bo w sobotę z samego rana jedziemy na podbój Angkor Wat i innych. W ostateczności wychodzimy stamtąd o 1 w nocy – cali w neonowej żółci i różu. Całkiem fajna ta Kambodża!
Dzień 2 – Zwiedzanie kompleksu świątyń Angkor
Z samego rana zbieramy się, jemy pyszne śniadanie w hotelu (owocowa salatka! <3), bierzemy rowery (ostatecznie wypożyczamy je z naszego hotelu) i udajemy się w stronę kompleksu świątyń Angkor.
Kambodżański Angkor to największy kompleks świątynny na całym świecie (400 kilometrów kwadratowych!) umieszczony przez UNESCO na Liście Światowego Dziedzictwa. Angkor oznacza po khmersku “miasto”. Kompleks powstał i istniał na przestrzeni od IX do XV wieku n.e., był stolicą Imperium Khmerskiego i największą metropolią ówczesnego świata, liczył wówczas milion mieszkańców. Z nie do końca wyjaśnionych przyczyn kompleks upadł, a miasto zostało zupełnie wyludnione i opuszczone. Aż do 1860 roku, kiedy to europejski badacz przypadkowo natknął się w środku dżungli na niesamowite ruiny świątyń…
Jak w rzeczywistości wygląda zwiedzanie kompleksu Angkor?
Przyjechaliśmy do miejsca, w którym można kupić bilety upoważniające do zwiedzania kompleksu. Koszt biletu 1-dniowego: 37 USD. Aby kupić bilet, należy pojawić się w kasie osobiście, ponieważ na miejscu jest robione zdjęcie, które następnie umieszczone jest na naszym bilecie. Postanowiliśmy przemieszczać się rowerami, choć do dzisiaj nie jestem przekonana, czy to rzeczywiście był najlepszy pomysł. :D Było cholernie gorąco (ponad 35 stopni). Początkowo planowaliśmy (a przynajmniej ja) obrać krótszą trasę (ok. 17 km), natomiast wyszło jak zwykle – zrobiliśmy ponad 24 km na rowerach w ogromnym upale! I ja w tej sukience! :D
Angkor Wat
Zaczęliśmy od najważniejszej świątyni, czyli Angkor Wat. To symbol Kambodży – zdobi flagę państwową, banknoty, a nawet plakietki na piwach. Legenda głosi, że najlepsze zdjęcia świątyni można wykonać podczas wschodu i zachodu słońca. Pewnie to prawda, ale ktoś zapomniał dodać wzmianki o ogromnej ilości osób chętnych do fotografowania w tych szczególnych porach, dlatego zupełnie odpuściliśmy i zaczęliśmy zwiedzać Angkor Wat ok. godziny 11. 35-stopniowy upał i jedna podstawowa zasada zwiedzania świątyń: kolana i ramiona muszą być zakryte. Rewelacja!
Nie wiem jakim cudem, ale zaczęliśmy zwiedzanie świątyni od tyłu. Może to i dobrze, bo jeszcze wtedy nie przeraziła nas ogromna ilość turystów. Później było już tylko gorzej… Ogromne masy turystów, przede wszystkim Azjatów (Chiny, Japonia, Korea), mnóstwo selfiesticków, Nikonów, zdjęć, blokowania schodów czy drzwi (bo cała wycieczka musi przejść). I ta wielka kolejka prowadząca aż na szczyt Angkor Wat… (zdjęcie poniżej) Nie wiem jak Wy, ale ja totalnie nie mam cierpliwości do kolejek, przepychających się ludzi czy tych blokujących ruch. Osobiście nie mam nic do robienia zdjęć, bo sama je robię – pod warunkiem, że jednocześnie nie przeszkadzam innym w zwiedzaniu. Tu niestety nie wszyscy przestrzegają zasad, jakichkolwiek. ;)
Ale trzeba przyznać, że Angkor Wat zachwyca! To świątynia zbudowana na planie prostokąta, zajmująca powierzchnię 20 hektarów. Była budowana przed 30 lat i została postawiona ku czci hinduskiego bóstwa Wisznu.
Tego dnia było naprawdę gorąco, co możecie zobaczyć po moich wypiekach na twarzy... W Kambodży upał jest dużo bardziej odczuwalny, niż w Tajlandii.
Pod samą świątynią można spotkać mnóstwo małp…
Angkor Wat odhaczony, lecimy dalej… Jedziemy przez dżunglę i okoliczne miasteczka. Mijamy kambodżańskie wesele, pracujących ludzi (np. zamiatających liście), mnóstwo tuk tuków, autokarów, sklepików z pamiątkami. I podziwiamy – zarówno przyrodę, jak i wszelkie ruiny (poniżej Aleja Gigantów).
Docieramy do kolejnej świątyni – Bajon. Tu turystów jest zdecydowanie mniej, a widoki zapierają dech w piersiach!
Kolejna świątynia na naszej drodze – Preah Khan…
I kolejna, której nazwy niestety nie mogę sobie przypomnieć…
Ostatnia świątynia, jaką zwiedziliśmy, to bez wątpienia druga najpopularniejsza świątynia Angkoru. Ta Promh, czyli świątynia Tomb Raidera. To właśnie na jej terenie kręcono film z Angeliną Jolie w roli głównej. Na chwilę obecną duża część obiektu jest w remoncie, dlatego nie mam zbyt wielu zdjęć.
I to właśnie tutaj najmocniej odczułam ciemną stronę Kambodży, o której tyle czytałam w przewodnikach. Byliśmy już mega zmęczeni całodziennym zwiedzaniem, została nam ostatnia świątynia. Postanowiliśmy zatrzymać się na bazarku tuż przed nią i zamówić orzeźwiające smoothies. Czekamy na zamówienie, a tymczasem podbiega do nas gromadka dzieci, usiłujących sprzedać nam cokolwiek – magnesy i inne pierdoły. Czytałam o mafiach w Kambodży, które wykorzystują w ten sposób dzieci, czytałam o tym, że analfabetym w Kambodży dotyczy ogromnej ilości osób, żebranie jest na porządku dziennym oraz o tym, że dzieci nie chodzą do szkoły, bo od małego są uczone, że wystarczy wyżebrać pieniądze od turystów. Postanowiłam, że w żaden sposób nie będę tego wspierać, choć ciężko mi patrzeć na biedne, brudne, często niezadbane dzieci i co to za problem dla mnie dać im te 2 czy 3 dolary za głupi magnes czy po prostu za nic. Powiedziałam coś do Mata, dzieciaki to podchwyciły i wyszkolone do granic możliwości pytają mnie “are you from Russia?’. Z jednej strony chciało mi się śmiać, bo sytuacja była kuriozalna, natomiast z drugiej wcale nie było mi do śmiechu.
Wieczorem wybraliśmy się ostatni raz na kolację w Siem Reap. Padło na restaurację AnnAdya znajdującą się naprzeciwko jednego z wielu stanowisk z rybkami (mega popularna atrakcja turystyczna w Kambodży – rybki, wifi i puszka piwa w cenie bodajże 2 USD). Poniżej możecie zobaczyć przykładowe menu wraz z cenami…
Pospacerowaliśmy po Siem Reap, na koniec odwiedziliśmy bar UP 2U (całkiem fajne miejsce) i wróciliśmy do hotelu, bo z samego rana musieliśmy zbierać się na samolot.
Gdzie zatrzymaliśmy się w Siem Reap?
Postanowiliśmy na te 3 dni zatrzymać się w Resort La Villa Loti. Spośród wszystkich kolosów w Siem Reap ze słowem “Angkor” w nazwie, o których pisałam wyżej, ten hotel dosłownie spadł nam z nieba. Idealna cisza i spokój oraz brak azjatyckich turystów (bez obrazy dla tych kulturalnych) – właśnie tego potrzebowałam po zwiedzaniu głośnego miasta pełnego turystów. W dodatku miałam wrażenie, że jesteśmy tam sami, choć oczywiście byli też inni goście – a to właśnie za sprawą niezwykle spokojnej atmosfery resortu. Spędzaliśmy leniwe godziny nad basenem wśród palm. Jedliśmy pyszne śniadania składające się przede wszystkim ze świeżych owoców. W nocy nie budziły nas głośne motory – totalnie nic nas nie budziło. Mogłabym tam spać w nieskończoność! :) Kolejnym atutem byli niewątpliwie właściciele, z pochodzenia Holendrzy. Margy, która specjalnie dla nas wstawała z łóżka w nocy, żeby otworzyć nam bramę i codziennie osobiście podawała nam śniadania. Naprawdę to jedno z najfajniejszych miejsc, w jakich miałam możliwość kiedykolwiek spać i życzę sobie więcej takich fajnych miejsc na drodze. :)
Na dzisiaj to już koniec. Zapraszam Was serdecznie na dwa kolejne wpisy z Kambodży, które pojawią się tu lada dzień…
Do usłyszenia! :)
PS Wszyscy miłośnicy kotów dają poniżej lajka! ;)
7 comments
Uwielbiam Twoje wpisy podróżnicze! Wciągają mnie niesamowicie. :D Zdjęcia, jak zawsze rewelacyjne. Przepiękne widoki. Przy okazji, bardzo podoba mi się sukienka.Świetny zakup! Co do mafii w Kambodży, nigdy o tym nie czytałam. Bardzo przykra sprawa. Nie mogę znieść sytuacji, w których drugiemu człowiekowi dzieje się krzywda, a co dopiero dziecku…
Monika, bardzo Ci dziękuję za komentarz i cieszę się, że wpisy podróżnicze są wciągające! :)) Buziaki! :*
piszesz w taki sposób, że ma się wrażenie być tam razem z Tobą ;)
zazdroszczę takich wyjazdów i możliwości zwiedzenia świata. oby więcej takich wpisów dających namiastkę “urlopu” ;) :*
Bardzo miło mi to czytać, dziękuję! <3
zazdroszczę Ci tych widoków i wrażeń :)
My byliśmy w Kambodży jakieś 3 tygodnie temu,więc fajnie sobie niektóre miejsca przypomnieć :)
Kilka spostrzeżeń ode mnie:
Komara nie widziałam ani jednego,a bylismy tam tydzień (Siem Reap+Phnom Penh),serio Was cięły??
Również wzięliśmy ze sobą zdjęcia paszportowe do wiz,bo czytaliśmy,że są potrzebne,ale na miejscu okazało się,że nikt ich od nas nie chciał. Z tego,co zaobserwowałam po osobach,które podróżowały z nami,rownież nikt zdjęć nie dawał,więc w ogóle dziwna akcja :D
Angkor zwiedzaliśmy wynajętym tuk-tukiem i to naprawdę najlepsza opcja. Zdążyliśmy w ciągu jednego dnia zobaczyć naprawdę mega dużo,rowerów w tym klimacie nie polecam,udręka i niepotrzebna strata czasu,co chyba zreszta sami odczuliście ;)
Ani w Tajlandii (!),ani w Kambodży nikt nie pytał nas o bilety potwierdzające wylot,wiec kolejny przepis,który chyba nie zawsze jest regułą (a byliśmy tam w sumie m-c,kursując między Tajladnią-Kambodżą-Singapurem i ponownie Tajlandią,wiec przekraczaliśmy granicę kilkakrotnie).
Dzieci z pamiątkami są tam normą,jednak tylko w turystycznych miejscach. Dla mnie też było to przykre i smutne,tym bardziej,ze bywały bardzo nachalne i np.w Angkorze potrafiły iść za nami długi odcinek wciąż namawiając do kupna (a była to godzina,gdy powinny być w szkole). Ważne,by w takich miejscach pomagać mądrze-wspierać organizacje niosące pomoc,kształcące. W Kambodzy jest co ciekawe sporo restauracji kształcących i zatrudniających młodych kucharzy z biednych rodzin bądź domów dziecka,to wg mnie fajna pomoc. Warto poczytać wcześniej i wesprzeć rozsądne inicjatywy,zamiast rozdawać dolary na ulicy i uczyć dzieciaki,że bogaty turysta da i że żebranie jest ok. Fajnie,że to głośno potępiasz i uczulasz innych!
Jeśli macie trochę czasu,zobaczcie koniecznie Phnom Penh-Muzeum w więzieniu Tuol Sleng oraz Pola Śmierci. Kambodża ma niesamowicie trudną,ale bardzo ciekawą historię,którą trzeba znać,by w pełni poznać i zrozumieć ten kraj. My spędziliśmy tam cudowny czas i na pewno jeszcze kiedyś wrócimy!
Jeśli chcecie powłóczyć się trochę po Azji,polecam też mocno Singapur (robi ogromne wrażenie!) oraz Malezję (ale to na pewno na dłuższy czas,bo jest tam sporo do zobaczenia). Bawcie się dobrze! :)
Ola, wow! Mega dziękuję za tak obszerny komentarz i wiele informacji, którymi mnie mocno zaskoczyłaś. Jak widać, w Kambodży różnie bywa – zarówno ze zdjęciami, jak i wizą i biletami powrotu (w Kambodży również nikt nas o nie nie pytał, natomiast przy wjeździe do Tajlandii owszem i to dwukrotnie). Komary naprawdę szalały! :D Zwiedziliśmy Tuol Sleng, napiszę o tym w następnym wpisie na blogu. Bardzo dziękuję za rekomendację Singapuru i Malezji, ale tym razem już chyba niestety nie zdążymy. Może następnym razem… :)